
Fotografia – moje małe hobby
Lubię robić zdjęcia.
Jak wielokrotnie pisałam tu i tam, nie mam zielonego pojęcia o fotografii, o jej zasadach, terminologii, zasadach kompozycji i innych tego typu sprawach, nie umiem nawet używać trybu manualnego w aparacie. xD Po prostu mam jakiś taki zmysł i często wychodzą mi dobre zdjęcia.
Interesuję się tym od dziecka – swój pierwszy aparat fotograficzny Kodak Photo FX dostałam od ojca na 10 urodziny w 1996 roku. Pamiętam, że był to cały zestaw, także jakieś książeczki dla dzieciaków o fotografii itp. (niestety wszystko po angielsku), ale do czasów obecnych z tego wszystkiego zachował się tylko sam aparat.
To były czasy pt. “nie marnuj kliszy na głupie i niepotrzebne zdjęcia, bo klisza jest droga!”. I faktycznie, klisza była droga, a wywołanie zdjęć też nieco kosztowało. Pamiętam, że mieliśmy mały zakład fotograficzny na naszej ulicy i tam zawsze chodziło się wywoływać różne zdjęcia, z wakacji, wycieczek itp. Oczywiście największa frajda była wtedy, kiedy udało się naciągnąć mamę na dwie klisze po 36 zdjęć, jeśli były w promocji. :)
Tym aparatem od taty nie zrobiłam żadnych super zdjęć, byłam po prostu dzieciakiem z zabawką, który latał i fotografował to, co w jego mniemaniu było ciekawe. Dodam, że od robienia zdjęć ludziom, wolałam fotografować widoczki, architekturę, przyrodę itp. – i mam tak do dziś.
W czasach liceum kupiłam sobie coś na kształt cyfrówki – za namową kolegi z klasy, który wygrzebał to ustrojstwo gdzieś na Allegro.
(zdjęcie poglądowe z internetu)
Był to malutki aparacik mieszczący się w każdej kieszeni – wprawdzie robił zdjęcia fatalnej jakości (coś jak pierwsze aparaty w telefonach komórkowych), ale dla nastoletniej mnie był super gadżetem. Był towarzyszem niejednego wypadu czy wycieczki.
W 2005 roku, krótko po mojej maturze, mama zlikwidowała jakąś tam książeczkę oszczędnościową i zgodziła się kupić mi porządny aparat cyfrowy. Padło na model Olympus CAMEDIA C-740UZ.
(zdjęcie poglądowe z internetu)
I dopiero mając tego Olympusa, zaczęłam lepiej rozumieć fotografię.
W szkole policealnej (2007 – 2009) miałam krótki epizod z fotografią analogową, gdzie biegało się z jakimiś Zenitami i innymi Zorkami po okolicy i potem wywoływaliśmy to w ciemni. Oczywiście nic mi z tego nie wyszło i nauczycielka, notabene średnio przyjemna osoba, marudziła. Ja się wtedy fatalnie czułam, miałam źle dobrane leki i nie wspominam tych czasów miło. Ale samo doświadczenie było ciekawe. :)
W 2009 mój Olympus był już mocno sfatygowany, na tyle, że na matrycy wyskoczyły martwe piksele. Kupiłam kolejny aparat – Olympus SP-600UZ. Odkupiłam go jako nówkę od znajomego z internetu, którego dziewczyna wygrała ten aparat w jakimś konkursie, ale miała lepszy i chciała sprzedać swoją nagrodę.
(zdjęcie poglądowe z internetu)
Służył mi jeszcze kilka długich lat, w 2016 kupiłam Sony DSC-RX100, ale nie cieszyłam się nim specjalnie, bo krótko potem babcia się połamała i jako, że nie miałam wtedy swojego własnego życia, pomagałam rodzicom w opiece nad babcią przez prawie 7 lat…
(zdjęcie poglądowe z internetu)
Żałuję, że go sprzedałam.
Potem kupiłam aparat Kodak AZ425, że niby taki uniwersalny kompakt, ale aparat okazał się chińskim gównem wyjątkowo marnej jakości.
(zdjęcie poglądowe z internetu)
Sprzedałam go za grosze jakiemuś panu na OLX i starałam się nie roześmiać, kiedy on przed zakupem oglądał to guano niczym jakieś cudo techniki za milion zł. Mam nadzieję, że może chociaż ten pan ma jakikolwiek pożytek z tego aparatu.
Teraz mam lustrzankę (z obiektywem): Canon EOS 2000D + EF-S 18-55mm f/3,5-5.6 DC III
(zdjęcie poglądowe z internetu)
Ogólnie czuję się za głupia na ten aparat, ale póki co nie zabieram się za naukę trybów manualnych, bo mam wiele innych spraw do ogarnięcia. W planach mam kupno innego obiektywu do tej lustrzanki.
A poza tym robię zdjęcia także telefonem, Samsungiem Galaxy S23.

